Recenzja filmu

Buck (2011)
Cindy Meehl

Magia samokontroli

Klasyczny w formie, sprawnie uszyty dokument ogląda się bardzo przyjemnie, pojawia się tylko pytanie, czy zwierzęta nie byłyby czasem szczęśliwsze, prowadząc niezależne od człowieka życie?
"Zaklinacz koni" Nicka Evansa i jego filmowa adaptacja z Robertem Redfordem w roli głównej może wydawać się przerysowaną, naciąganą historią, wymyśloną tylko po to, by wycisnąć kilka łez z oczu naiwnych czytelników i widzów. Postać tajemniczego "konioterapeuty" ma jednak swój pierwowzór w osobie Bucka Brannamana, którego magia przerasta fikcyjną kreację. W bestsellerowej opowieści, złożonej z literackich i filmowych klisz ginie to, co w osobie głównego bohatera najciekawsze.

Buck w wieku trzech lat wykonywał swoje pierwsze niebezpieczne akrobacje na koniu, a w wieku lat sześciu był już zawodowcem i członkiem PRCA (Professional Rodeo Cowboys Association). Jego dzieciństwo nie należało jednak do najszczęśliwszych – dzięki swym umiejętnościom, razem z bratem, pełnili rolę pociesznych małpek na ramieniu pijanego kataryniarza. Tresowany przez ojca jak zwierzę chłopiec w dorosłym życiu chciał zerwać z jałowymi kowbojskimi popisami. Jednak w niesłabnącej miłości do koni odnalazł swoje powołanie. Buck zaczął zarabiać na życie, ucząc, jak obchodzić się z najbardziej narowistymi i nieposłusznymi z nich. Jego wyjątkowa filozofia i metoda tresury polegała na uruchomieniu pokładów empatii – w każdym trudnym do okiełznania zwierzęciu potrafił odnaleźć cząstkę siebie – skrzywdzonego, nieufnego i przerażonego dziecka.

Buck śmieje się, że z biegiem lat ze specjalisty od koni awansował na specjalistę od ludzi. W kilku zgrabnych migawkach widzimy, jak traktowanie samego siebie i innych przekłada się na pracę z wierzchowcem, który staje się zwierciadłem charakteru właściciela. Przenosząc własne lęki i frustrację na zwierzę, można łatwo wyrządzić mu krzywdę, z drugiej strony traktując konia z szacunkiem i tolerancją, można się wiele nauczyć o ludziach. Gdzieś między refleksjami o swojej misji Buck z lekkim zażenowaniem wspomina odcinek telewizyjnego programu Oprah Winfrey, w którym prowadząca przekonywała, że najlepszym afrodyzjakiem dla kobiety jest widok męża dobrowolnie chwytającego za odkurzacz. Kwituje tę konstatację z charakterystyczną sobie subtelną ironią: "Nigdy nie wiesz, gdzie możesz znaleźć życiową mądrość". Po to chyba w ogóle oglądamy biograficzne dokumenty – chcemy sięgnąć cząstki świata, której nie mamy szans osobiście doświadczyć, jednocześnie starając się odnieść tę egzotyczną podróż do swojego życia.  

W sielankowej opowieści o niestereotypowym kowboju, dla którego wrażliwość jest tak uniwersalnym kluczem do rozwiązywania problemów, jak kopniak z półobrotu dla Chucka Norrisa, na ziemię sprowadza widza epizod z psychopatycznym koniem, któremu można pomóc już tylko przez uśpienie. Dla efekciarskiego cudotwórcy to lekcja pokory, która przypomina mu, że przez swego brutalnego ojca sam mógł stać się takim beznadziejnym przypadkiem. Klasyczny w formie, sprawnie uszyty dokument ogląda się bardzo przyjemnie, pojawia się tylko pytanie, czy bezbłędnie i chętnie wykonujące polecenia zwierzęta nie byłyby czasem szczęśliwsze, prowadząc niezależne od człowieka życie? I czy skrajnie uprzedmiotowionym podczas rodeo krowom nie należy się choć ćwiartka tego szacunku, z jakim traktuje się konie?
1 10
Moja ocena:
7
Absolwentka filozofii i polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka III miejsca w konkursie im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych (2011). Pisze o filmach do portali... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones